Artysto, oceń się sam

Święta idą, w tramwajach pustki, wszędzie zwalniają tempo, nie pracowników. Nawet w redakcjach praca zamiera – w tych kilku, które jeszcze wydają gazety, bo zawód nam wyparowuje i jak tak dalej pójdzie może nie doczekać wiosny. Niektórzy już teraz robią wywiady sami ze sobą za pomocą „nowoczesnych technik grafiki”. Dobrze, w każdej szkole artystycznej powinni zacząć uczyć, jak robić wywiady z samym sobą i samemu sobie pisać recenzje. Niektórzy już to wiedzą – i z tymi najgorzej, bo nie wiadomo, co w ogóle napisać. Od ponad tygodnia jest na przykład na rynku debiutancka płyta Pani Galewskiej, a ja, chociaż znam ją znacznie dłużej, coraz bardziej się boję w ogóle zabierać głos w sprawie.

Aleksandra Galewska zdolną wokalistką jest, sam jej kibicowałem, gdy konfliktowała się coraz mocniej ze wspierającą ją jurorką na antenie TVP2 – choć w takich sytuacjach wiadomo, że nigdy nic nie wiadomo i konflikt mógł być aranżowany. Ale ta bezczelność Galewskiej wydawała się naturalna. Tylko że autoironiczne wynurzenia na temat siebie samej (regularnie publikowane w serwisie Na Temat) w połączeniu z gruntownym wykształceniem muzycznym i ambicjami dziennikarskimi (wyrażała chęć oceniania innych) – to już nieco odstrasza od pisania. Bo po co pisać o kimś, kto już się sam wypromował, zinterpretował, a potem nawet poironizował na swój temat, no i jeszcze zrobił to z niezłym wyczuciem internetowej materii? Utrudniało mi to słuchanie debiutanckiego materiału, który jednak ostatecznie okazał się na tyle ciekawy, że przez jakiś czas śledziłem nawet dość pilnie losy jego wydania (miał trafić do Kayaxu, ostatecznie wychodzi nakładem EMI).

Płyta powstała pod okiem diablo zdolnego Jana Smoczyńskiego (który, jak się zdaje, wkręcił się bez reszty w analogowe syntezatorowe barwy) w jego podwarszawskim studiu, wspólnie podkręcali aranżacje, trochę przedobrzając w paru momentach, gdy partie wokalne z pogranicza soulu i jazzu stają się czymś na kształt precyzyjnie modulowanego sola syntezatora. Czyli muzyką, w moim mniemaniu, przede wszystkim dla profesjonalistów z branży i tych kilku krytyków, którzy – jak sama Galewska – patrzą na muzykę bardzo analitycznie, przez pryzmat technik i warsztatu.

W trakcie słuchania płyty zatytułowanej „The Best Of” częściej będą wam się usta układały w bezdźwięczne „o!” niż wychodziły na grzbiet ciarki. Dzieje się tak dlatego, że kilka wybitnych kompozycji, które tu trafiły, oddala emocjonalnie język. Sama Galewska już o tym pisała na blogu i tłumaczyła swój wybór języka, dla mnie jednak nie przestaje on być jednym z głównych problemów w odbiorze tej płyty. Bo nie dość, że po angielsku, to momentami modulacja głosu nawet i ten angielski oddala. A jeśli wokale w takim – na przykład – „Skyfall” Adele uskrzydlają Polaka, Ukraińca czy Koreańczyka, to również dlatego, że są napisane możliwie prosto i wyśpiewane jak na lektoracie. Galewska tymczasem wybiera angielski, a potem go moduluje i lirycznie koduje (co zresztą wyjaśnia tutaj). Oddala. Moim zdaniem działa to samo poczucie obciachu, które ją zbawia przy pracy nad produkcją tej płyty, pozwala unikać klisz soulowych (choć acidjazzowa klisza – w utworze „Angel” – się napatoczyła). W pracy na emocjach, która jest ważną częścią piosenkowej roboty – ten instynkt gubi. Bo tu trzeba na chwilę odłożyć poczucie żenady do kieszeni i spróbować, zaryzykować. Największym – i właściwie jedynym tak podstawowym – zarzutem, jaki mam w stosunku do „The Best Of”, jest fakt, że kiedy już z zainteresowaniem zwracam się do niej jako słuchacz, odwraca się ode mnie. A bez tego kontaktu najlepszy warsztat stanie się gimnastyką.

To nie jest wymyślony problem. Wczoraj oddałem w końcu głos w ankiecie fryderykowej, mając do wyboru Peszek, Nosowską, Brodkę, Koteluk, jeszcze Maję Kleszcz i Kari Amirian – generalnie prawie same wokalistki. Dość mocny zestaw. Dwie na trzy śpiewają po polsku. Jedna piosenka po angielsku z całej paczki rzeczywiście się w naszym popie utrwaliła – „Varsovie” Brodki – i jest to kawałek pod każdym względem prostszy niż kompozycje Galewskiej. Daleko jest mi do schlebiania wyborom rynku, ale chociaż mamy do czynienia z mocnym debiutem, hasło „siadaj, piątka” w wypadku „The Best Of” może tylko zaszkodzić. Spieszmy się doceniać artystów z talentem i nie wahajmy się twardo ich oceniać. Bo jeśli ta praca w kilku redakcjach zamrze na dobre, zostaną tylko półanonimowe, mało kosztowne, więc i pozbawione ciężaru komplementy w serwisach społecznościowych. A z recenzji – choćby najbardziej zgrabne, ale tylko noty PR.

PANI GALEWSKA „The Best Of”
EMI Music Poland 2013
Trzeba posłuchać: „He Wrote Me One Day”, „You Think You Can’t”, „If You Tell The Truth”, „Life Is So Short”. Klipu nie podklejam, bo mi estetycznie kompletnie nie pasuje, ale można znaleźć tutaj.