Rok 2012 w muzyce: 12 uwag końcowych

1. Polska ma wielki rynek
Niekoniecznie rynek konsumenta, ale na pewno gigantyczną ofertę. Nigdy jeszcze nie wysłuchałem tylu polskich płyt w ciągu 12 miesięcy i nigdy aż tyle spośród tych płyt mi się aż tak bardzo nie spodobało. Nigdy jeszcze tyle polskich wytwórni na bieżąco nie liczyło się na światowym rynku muzyki niezależnej – Monotype i Bołt były regularnie recenzowane przez „The Wire”, Bocian trafił z płytą Kevina Drumma (moim zdaniem jedną z najlepszych w jego dyskografii) do czołówki albumów roku Boomkata. Sam będę rok 2012 pamiętał jako ten, kiedy ostatecznie nie dało się ogarnąć nawet najważniejszych premier, a liczba linków do debiutów, często dość ciekawych, jakie dostawałem mailem, przerastała możliwości percepcyjne jednej osoby.

2. Nośniki i trendy
Ten ostatni fakt nie pomagał mi w pracy – zauważyłem, że od lat słucham z komputera coraz mniej, że wydawnictwa cyfrowe traktuję jako drugorzędne wobec tych fizycznie istniejących i zagracających biurko. Kompakt w redakcji doczekał się więc upgrade’u, ba, stary plastikowy gramofon zawędrował tam na biurko, w domu zepsuty deck (czyli – uwaga dla najmłodszych – odtwarzacz kaset) zastąpił sprawny, ale dużo starszy. Na koniec roku, w ramach porządkowania wydatków, odciąłem abonament Deezera, z którego potrafiłem nie korzystać z samymi miesiącami. No ale konkurencja Deezera (WIMP) wchodzi, więc chyba trend rynkowy idzie w odwrotnym kierunku.

3. Krytyka kapituluje
A przynajmniej ma problemy. Szczególnie wobec takich wydawnictw jak „Die Kunst der Fuge” Marcina Maseckiego, który w końcu zrealizował swój pomysł na oryginalne podejście do nagrania słynnego utworu. I co? Rozrywkowi krytycy się ośmieszali, poważkowi nie załapywali, o co chodzi. A jedni i drudzy najczęściej ignorowali to bardzo, w gruncie rzeczy, skromne wydawnictwo. Ciekawe zjawisko – bo krytyka została tak przetrzebiona przez wolny rynek prasowy i brak zainteresowania reklamodawców, że gdy teraz sektor publiczny chce się do niej odwołać w jakikolwiek sposób, musi ją odtwarzać niemalże własnymi siłami. A publiczne fundusze w kulturze odgrywały w minionym roku bardzo ważną rolę…

4. Superkoncerty
Sporo pieniędzy polskiego podatnika poszło w tym roku na muzykę, a ponieważ wydawane były dość często na rzeczy z przecięcia światów muzyki poważnej/współczesnej i rozrywkowej, dla mnie efekty okazywały się interesujące i – co ważniejsze – w wielu wypadkach udane. Koncert muzyki Pendereckiego i Greenwooda, przedsięwzięcie zeszłorocznego wrocławskiego Kongresu Kultury, pojawił się w londyńskim Barbican i na Open’erze, a na Sacrum Profanum duet Skalpel z pomocą doborowych przyjaciół (Kronos! Grasscut! DJ Food!) zremiksował Pendereckiego, Lutosławskiego, Kilara i Góreckiego. Ci, co byli, wiedzą, że było warto.

5. 124 lata doświadczeń
Za granicą złoty rok przeżywała licząca sobie 124 lata (nie zmyślam – rok założenia: 1888) wytwórnia Columbia. Leonard Cohen, Bob Dylan i Patti Smith nagrali dla niej jedne z najlepszych swoich płyt w ostatnich latach, ba, dekadach. Taki drobny argument dla tych, którzy uparcie twierdzą, że przemysł muzyczny wraca do korzeni. Przy okazji – koncern EMI, kupiony przez Universal, nie został do końca skonsumowany. Organizacje antymonopolowe zabroniły obejmowania transakcją znacznej części ciekawych labeli wchodzących w skład brytyjskiego (niegdyś) giganta i w Nowym Roku dojdzie w wyniku tego na pewno do ciekawych i zaskakujących rozstrzygnięć.

6. 65 plus nagrywa
W ogóle z zestawień na koniec roku wynika, że do doświadczonych i do emerytowanych należał ten rok. Grupę artystów z poprzedniego punktu warto w tym miejscu poszerzyć o Dr. Johna (świetna płyta wyprodukowana przez Dana Auerbacha). Znakomite archiwalia polskiej wytwórni GAD Records (Ptaszyn Wróblewski, Milian), a wreszcie te elektroniczne:

7. Elektroniczne rekolekcje
Kolejne nazwiska z sukcesami przypominane przez małe labele przeszukujące archiwa studiów muzyki elektronicznej: Laurie Spiegel, Eliane Radigue, wreszcie Pauline Oliveros, której 12-płytowy box wydany przez Important pojawia się co rusz w zestawieniach. Ja jeszcze zbieram pieniądze… Były oczywiście kolejne ciekawe propozycje Bołta w serii przypominającej archiwa Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. A jeszcze więcej rekolekcji elektronicznych w serii Recollection GRM – potraktowałem ją na koniec roku oddzielnym wpisem.

8. 65 plus wspomina
Po wyśmienitej autobiografii Keitha Richardsa w roku 2011 mieliśmy przez cały rok całą falę różnej jakości wspomnień jego generacji, roczników 40-tych. Ludzi, którzy tworzyli podstawy nowoczesnej sceny muzyki popularnej, a których gitarzysta Stonesów być może zachęcił do publikacji wspomnień, w których prezentują mity i legendy tej sceny z pierwszej ręki. Rewelacyjna – jeszcze raz to podkreślę – książka Pete’a Townshenda „Who I Am”, zgrabne i pikantne wspomnienia Roda Stewarta, lekko nudziarskie wywody Neila Younga, rozczarowująca książka zza grobu Gila Scotta-Herona. U nas raczej wywiady-rzeki i to w niższej kategorii wiekowej: Robert Brylewski, no i lekko napisane wspomnienia Michała Urbaniaka.

9. Nowy rynek dla alt-muzyki
Czyli gry wideo – o czym przypomina muzyka grupy Health do „Maxa Payne’a 3”. Zespół ze sceny alternatywnej w grze z czołówki komercyjnych produkcji roku sprawdził się wyśmienicie. Co za frustrująca gra swoją drogą, spróbujcie przejść w całości w trybie „trudnym”. Trzeba przyznać, że firma Rockstar to jedna z nielicznych, które pod tym względem nie obniżają poprzeczki. Mam tylko nadzieję, że trend będzie miał kontynuację i że Health w grze o bohaterze ledwie zipiącym od nadmiaru prochów i wódy nie dobrali ze względu na nazwę grupy.

10. Muzyka fajniejsza niż film
Oczywiście, mrużę oko. Ale sytuacja ma poważne przesłanki. Można się o tym przekonać w kinie, gdzie spora część co lepszych filmów sezonu tak naprawdę jechała na tematach muzycznych (sukces „Jesteś Bogiem” w Polsce, „Marleya” w Cannes, „Moonrise Kingdom” rewelacyjnie ogrywające muzykę Brittena, Hanka Williamsa i Desplata, „Wszystkie odloty Cheyenne’a” – kolejny z filmów o muzykach bez nazwiska itd.). Ale nie chodzi tylko o to. Jeden z ciekawszych reżyserów kina autorskiego, Jim Jarmusch, w roku 2012 był muzykiem – wydał dwie płyty z Jozefem van Wissemem. Może nie na miarę rankingu albumów roku, ale zaskakujące stylistyką i wciągające.

11. Myliłem się jak zwykle
Wielokrotnie. Choć już nie będę z tego robił oddzielnego wpisu, jak przed rokiem. Co do tych ewidentnych (z perspektywy miesięcy) pomyłek: uznając zaraz na początku roku Speech Debelle za nowe wcielenie The Streets – trochę jednak zbyt na kredyt. No i trochę nie doceniłem płyty Shackletona. Może świetny występ na Unsoundzie musiał dopisać punkt do mojej oceny? Wszystkich błędów i pomyłek sobie nie wypomnę, o części nawet nie pamiętam, bo zawsze mówią, że kamera telewizyjna ma wyjątkowe własności jako wywoływacz plecionych naprędce głupot, a sporo czasu w tym roku spędziłem na planie programu „Wszystko o kulturze”.
Myliłem się też, wychodząc z jednego z koncertów roku, Swans na Offie, bo myślałem, że tak raptownie urwali z własnej inicjatywy…

12. Życzenie
Muzycznie to był z całą pewnością lepszy rok niż poprzedni (poprzednie uwagi końcowe – tutaj), ale już dziś życzę Czytelnikom Polifonii, żeby o następnym dało się powiedzieć to samo.

Do końca tygodnia na Polifonii pojawią się zestawienia najlepszych w mojej opinii płyt tego roku w różnych kategoriach. A już teraz dostępna jest, na razie niezbyt rozbudowana, ale jak zwykle powiększająca się lista premier 2013.