Dobry hipster nie jest zły

Po pierwsze, to nieprawda, że hipsterzy się kończą. Po drugie, to nieprawda, że ich nie ma. Po trzecie, fakt, że nie lubią się sami opatrywać tym pojęciem, ma spore uzasadnienie we współczesnej filozofii. No i są całkiem ważnym prądem we współczesnej kulturze – z punktu widzenia Jake’a Kinzeya, autora książeczki „The Sacred and the Profane. An Investigation of Hipsters” wydanej w bardzo ciekawej serii Zero Books. Dowiedziałem się o niej z bloga Doriana Lynskeya, po czym natychmiast kupiłem i przeczytałem, dziwiąc się nieco, że rzecz ma 68 stron, łącznie z obszernymi przypisami. Ale też ciesząc się z tego, że autor ma do mnie szacunek, opowiada to, co ma do opowiedzenia i zamyka kramik, zamiast dalej bić pianę. Tym bardziej, że opowiada tę historię w sposób bardzo kompetentny.

Jake Kinzey, student historii, Amerykanin na naukach w Kanadzie, ma przede wszystkim wiedzę historyczną, pozwala więc sobie na ekstrawagancję, wywodząc hipsterów od Nerona w brawurowym dość pierwszym rozdziale (z trzech) swojego eseju. O ile jednak pisząc o starożytności akrobatycznie wiąże ze sobą fakty, to później pokazuje, lepiej niż poprzedni autorzy książek o hipsterstwie, gospodarczy zaczyn zjawiska – masową produkcję, reklamę i popkulturę oraz to, w jaki sposób utrudniły, a wreszcie w praktyce uniemożliwiły wybicie się na autentyczność. Opowiada, skąd zamiłowanie do vintage/retro (które jest ucieczką ze świata masowego rynku – o tym już pisali inni) i campu, brak oporów w przechodzeniu z wysokokulturalnej propozycji do pulpy, a wreszcie odpowiada w ciekawym wywodzie na jedno z najbardziej tajemnych pytań o hipsterów: dlaczego nie mówią o sobie per „hipsterzy”. Przenotowuje za Slavojem Žižkiem tezę dotyczącą dzisiejszego podejścia do ideologii – „zakładamy, że coś działa, nawet jeśli w to nie wierzymy” (np. w demokrację) – i przenosi ją na pole kultury młodzieżowej

Hipsterzy dobrze wiedzą, że cały koncept autentyczności to kłamstwo, ale ich działania wskazują na coś zupełnie odwrotnego. A zgodnie z cynicznym podejściem do ideologii w dzisiejszych czasach, nie muszą ‚świadomie’ uważać się za hipsterów, żeby do nich należeć. Dlatego nie lubią, gdy ktoś ich nazywa hipsterami: nazwanie kogoś w ten sposób w niewygodny sposób przypomina im, że poszukują autentyczności, a przecież wszelkie szukanie autentyczności w dzisiejszych czasach jest z miejsca skazane na porażkę. A zostając sklasyfikowani jako hipsterzy zostają wpisani do grona tych, którzy wcale wyjątkowi nie są, bo są przecież jak inni hipsterzy.

Dość to pokrętne rozumowanie, ale oddaje całą pokręconą naturę sprawy. Czepiałbym się tylko napuszonych i dość jednak negatywnych uwag końcowych, dobry hipster nie jest zły, niekoniecznie musi służyć, jak by chyba chciał autor, klasowej rewolucji – poza tym to spokojnie książka, którą można zastąpić lekturę dowolnego poświęconego hipsterom tomu, który jest dziś na rynku.

The Gaslamp Killer (wywołany już chwilę temu w komentarzach przez Sosnowskiego) nagrywa w prawdziwie hipsterskim stylu. Fakt, że jego styl polega na budowaniu muzyki z cegieł pochodzących z rozbiórki gatunków modnych kiedyś, jest niepodważalny. W przeciwieństwie do FlyLo niezbyt go interesuje dźwięk przyszłości. Owszem, to także efekt hiphopowej konwencji, ale The Gaslamp Killer mocno koncentruje się na eksploracji staroci i egzotyki – hipisowskiej psychodelii („Breakthrough”), jakichś starych prog-rocków („In the Dark”), muzyki Wschodu („Nissim”), afrykańskiego jazzu („Apparitions”), turntablistycznych w charakterze wcinkach rodem ze starej telewizji czy radia – ale z ironią wykorzystywanych (śliczny „Fuck”). Sposób postępowania był jednak taki, że zamiast samplować William Bensussen po prostu dogrywał sam – lub z pomocą gości – jakiś bardzo podobny (ale już nie identyczny) motyw. Gonjasufi, który pojawia się jako gość specjalny w dwóch utworach, to z kolei hipster wręcz modelowy, mógłby być bohaterem książki Kinzeya i aż dziw bierze, że się w tej książce nie pojawia.

To zaskakujące, ale „Breakthrough”, chociaż zachowuje charakter miksu, niespokojny sposób myślenia didżeja-turntablisty, który nie lubi nazbyt długo koncentrować się na jednym temacie, jest zarazem debiutem dobrze znanego z mixtape’ów The Gaslamp Killera w dziedzinie własnego, w pełni autorskiego materiału. Flying Lotusowi, w którego wytwórni wydał tę płytę, nie zagraża na pewno, ba, nie jest żadnym odkryciem w makroskali, ale odkryć w mikroskali i smaczków mamy tu sporo. Wzorem Kinzeya, skoro już go przywołałem, można powiedzieć, że TGK cechuje daleko idący sceptycyzm, gdy chodzi o możliwość stworzenia autentycznie nowego rozwiązania, pokazuje więc, że zmierzająca donikąd cywilizacja może nam przynajmniej umilić to zmierzanie donikąd pozorami autentyczności. I w tym sensie hipsterski znaczy dobry.

THE GASLAMP KILLER „Breakthrough”
Brainfeeder 2012
7/10
Trzeba posłuchać:
„Nissim”, „Flange Face”, „Veins”.