Jestem na offie

– Nie mogę, ja w piątek jestem na Offie.
– Że co? Wyłączasz się, odchodzisz?
– Nie, chwilowo na Offie.
– Aaa! Uderzasz w gaz! Chcesz się wyluzować, odpocząć, człowieku?
– Nie, jadę do Katowic, na festiwal.
– Czyli piwko, odpoczynek.
– To nie taki festiwal.
– A jaki?
– Rockowo…
– No to piwko będzie. I odpoczynek.
– …alternatywny.
– No to jeszcze może joincik. Wiem, społeczeństwo alternatywne…
– Chodzi o muzykę.
– He, każdy tak mówi.
– Ale muszę zobaczyć paru wykonawców.
– Jakich?
– Nie znasz.
(pokazuje program)
– No, rzeczywiście nie znam. To co to jest za alternatywa. Nie ma Kazika, T.Love nie gra. To po co ty tam jedziesz?
– No dobrze, niech już ci będzie: piwko, odpoczynek.

Też możecie sprawdzić, jaki jest program Off Festivalu. Pisałem już wielokrotnie – i mówiłem gdzieś – że najciekawszy będzie najprawdopodobniej występ wykonawcy, którego jeszcze nie znam. I to podsyca moją ciekawość. I o to zapewne chodzi. Wprawdzie występ Colina Stetsona pokrywa się terminowo z koncertem Profesjonalizmu, a Group Doueh z Papa M, ale cały czas wolę nie myśleć, że stracę któryś z nich. I wprawdzie dalej niektóre koncerty zaczynają się po 2.00 w nocy, ale cały czas mam prawo myśleć, że może uda mi się dotrwać. I wprawdzie trzeba będzie coś jeść i pić, ale cały czas mam prawo planować rozpiskę festiwalową bez przerw. I wprawdzie spotkam tam mnóstwo znajomych osób, ale cały czas wyobrażam sobie, że nie stracę ani minuty. To jest ten świetny przedfestiwalowy nastrój, podejrzewam, że jeszcze kilka osób ma podobnie.

Kiedy tak myślałem o tym, jaką fanaberią wydaje się impreza bez wielkich gwiazd (no dobra – poza Iggym Popem rzecz jasna), zacząłem opracowywać definicję, którą mógłbym podawać przy okazji kłopotliwych pytań ze strony starszych kolegów dotyczących sierpniowych wyjazdów do Katowic. Off Festival to mianowicie impreza z muzyką rockową, której nie lubi większość fanów rocka. To impreza z muzyką elektroniczną, od której odcinają się w większości fani elektroniki. I taneczną, przy której nikt nie tańczy. Oraz impreza z hip-hopem, którego nie akceptuje 9 na 10 słuchaczy hip-hopu. I mam taki pomysł, że wtedy włączam klawisz magnetofonu i puszczam to:

„Gdyby ktoś mi nie powiedział, że to jest muzyka, bym w ogóle nie wiedział, że to jest muzyka”. Niezłe motto dla niejednego bloga muzycznego, nieprawdaż? Poza tym wydawnictwo Roberta Piernikowskiego „Się żegnaj” nieźle się wpisuje w ostatnią część powyższej definicji, podobnie jak wcześniej Niwea. No i offowe to jest do szpiku kości.

Jedyna mainstreamowa rzecz to ten krzyż na okładce. Bo koncercie Madonny, na którym krzyż w różnych kontekstach pojawiał się co dziesięć sekund muszę stwierdzić, że ten symbol jest nieco passe. Całe wydawnictwo to edycja 100 limitowanych CD-R plus postać elektroniczna. Piernikowski, na co dzień Napszykłat (będą na Offie), w sumie też postać dość elektroniczna. Nie chcę się rozgadywać, bo taka zwarta płyta na 31 minut, w większości instrumentalna, nie krzyczy o jakąś długą analizę, ale to jedna z ciekawszych rzeczy, które autor wydał.

Off od dziś. Także na blogu – zatem do przyszłego tygodnia i miłego odbioru. Gdyby ktoś się zastanawiał – tak, ten, co nie odpowiadał na „cześć”, nie słyszał okrzyków, nie zauważał znajomych i szedł w przeciwnym kierunku to pewnie byłem ja. Byłem na offie po prostu.

ROBERT PIERNIKOWSKI „Się żegnaj”
Few Quiet People 2012
7/10
Trzeba posłuchać:
Po całości (choćby ze złości).