Skręt do wieczności

Dwa Marsze Wyzwolenia Konopi przeszły prawie bez echa, a tu taka sprawa. Wygląda zupełnie tak, jak gdyby stowarzyszenie Wolne Konopie dało do gazet ogłoszenie: „Atrakcyjna, znana, z obyciem w telewizji, najlepiej śniadaniowej, bohaterka prasy dla mężczyzn i magazynów o urodzie, pilnie potrzebna na stanowisko ambasadorki marki. Kilkunastoletni staż w paleniu marihuany mile widziany”.
Nigdy nie myślałem, że przyjdzie mi bronić Agnieszki Szulim. Nie wiadomo mi nic o tym, żeby grała czy śpiewała, a komentowanie operacji powiększania biustu zawsze zostawiałem innym. Ale okazało się, że prowadząca „Pytanie na śniadanie” pali marihuanę – w dodatku, według informacji podanych przez jej telewizyjnego rozmówcę, już od 15 lat (co daje już przynajmniej dwa jointy wypalone w takim odstępie). Za co zagroziło jej właśnie wyrzucenie z telewizji, tylko dlatego, że profesor Mariusz Jędrzejko wypomniał jej na antenie, że pali. Więc nie chodzi o to, że pali, tylko raczej o to, że stała się ofiarą ataku donosiciela. Pomijając idiotyzm tego zagrania (jeśli Szulim zwolnią, spokojnie może wytoczyć profesorowi proces cywilny i dostać odszkodowanie wartości ciężarówki skrętów), jakiż ciekawy i niejednoznaczny przypadek w naszym nudnym show biznesie, nieprawdaż?

Przedwczoraj właśnie przyszła płyta „Heroes” Williego Nelsona, lat 79. Mógłby być dziadkiem Szulim, więc zakładając, że ona pali od lat piętnastu, wyobraźcie sobie, ile kontenerów wypalił ten człowiek. Na moim ulubionym zdjęciu prezentuje swój relaksacyjny kącik w autokarze, którym jeździł na trasy koncertowe. Niestety, pojazd ostatnio poszedł na sprzedaż, zresztą pewnie i sam Nelson mniej ostatnio podróżuje. Co nie znaczy, że przestał palić. Ciągle jest aktywnym rzecznikiem liberalizacji przepisów dotyczących marihuany w USA.

„Heroes” wydaje się dla niego płytą szczególną, Nelson przekazuje tu pałeczkę dwóm synom – bardzo przypominającemu go z głosu Lukasowi oraz młodszemu Micah. Do tego gościnnie Merle Haggard i Kris Kristofferson, a nawet… Snoop Dogg. Dwaj ostatni w utworze, który spodobałby się pewnie i Agnieszce Szulim – „Roll Me Up „:

Roll me up and smoke me when I die
And if anyone don’t like it, just look ’em in the eye
Say I didn’t come here, and I ain’t leavin’
So don’t sit around and cry,
Just roll me up and smoke me when I die.

Przypomina to trochę historię o wciąganiu prochów ojca, którą rzekomo opowiedział Keith Richards (w autobiografii próbuje dowodzić, że to nie do końca tak było) i jest jakimś ostatecznym karmicznym przekazaniem pałeczki. Pomyślcie sobie, co by była za afera, gdyby Maryla Rodowicz albo Krzysztof Krawczyk to wyśpiewali. I jeszcze rzućcie okiem na przedmiot, który stał na honorowym miejscu w reżyserce podczas nagrywania:

Muzycznie „Heroes” to płyta dość zachowawcza, nie spodziewajcie się rewolucji. Nelson, aktywny od lat, nagrywał już bardziej zaskakujące rzeczy, te są raczej mocno osadzone w estetyce country, chociaż covery utworów Pearl Jam i Toma Waitsa pewnie zwrócą uwagę osób postronnych. „Just Breathe” z repertuaru tych drugich wyszło mu znakomicie, ale i tak jeden przebój pokroju „Roll…” powinien na płycie artysty w tym wieku wzbudzać szacunek. Poza tym imponujące jest to, że tych kilka kompozycji Nelsona, które się tu znalazły, to bez wyjątku świetne kawałki.

Przejścia Nelsona, którego w jego kolorowym autokarze aresztowała policja, opisywałem w zeszłym roku tutaj. Nie sądzę, żeby Szulim miała nie wyjść z tego, co jej się przytrafiło. Oby przy okazji wykonała jakiś gest dla innych. Sesja z jointem w „Vivie!”? To by już było coś.

WILLIE NELSON „Heroes”
Legacy 2012
6/10
Trzeba posłuchać:
„Roll Me Up” oczywiście, do tego „Just Breathe” i „Come On Back Jesus”.