Alan Lomax zablokował Internet

Ta wiadomość zelektryzowała mnie kilka godzin temu: archiwum nagrań Lomaxa syna, słynnego etnomuzykologa, człowieka, który nagrał świat (odsyłam do świetnej biografii pod takim właśnie tytułem), zostało udostępnione w Internecie. Bezpośredni link tutaj. Efekt? The server is temporarily unable to service your request due to maintenance downtime or capacity problems. Please try again later. Zbiory Lomaxa właśnie zablokowały stronę internetową culturalequity.org. Poczułem się zawiedziony i podbudowany jednocześnie – z takiego powodu to się nawet cały Internet może wieszać, ja poczekam.

Alan, który po raz pierwszy jako osiemnastolatek wyruszył razem z ojcem w latach 30. w podróż po Stanach Zjednoczonych ze 150-kilogramowym sprzętem do nagrywania napotkanych artystów na płyty, zgromadził gigantyczne archiwum ludowych ballad, bluesów i pieśni gospel. To na jego zbiorach bazuje tradycja współczesnego folku – rozumianego jako dostępna dla każdego muzyka wykonywana zazwyczaj na akustycznych instrumentach, w przystępnej, piosenkowej formie i śpiewana w prosty sposób, często odnosząca się do ważnych aktualnych tematów. No i ten sam Lomax podróżował poza USA, zbierając dla Biblioteki Kongresu także folk z bardzo daleka. W tym na przykład olbrzymie zbiory muzyki haitańskiej – co mi przypomina, że niebawem na Planete Doc Review film „When the Drum Is Beating” na temat tej ostatniej – zaglądajcie tu niebawem po więcej informacji.

Ale wszystko to przypomina mi również o płytach takich jak „Break It Yourself” Andrew Birda, czyli dziesiątkach, a może nawet setkach albumów powstających z myślą poszerzania formuły folku bądź łączenia różnych jego nurtów krajowych w jednym zestawie utworów. Konkretnie trzeci utwór na płycie „Danse Caribe” – zaczyna się od częstego u Birda spojrzenia na folklor brytyjski, chociaż z elementami zapatrzenia w Bałkany i Gheorghe Zamfira, potem jest Dylan i jego poprzednicy, koło trzeciej minuty wchodzi Afryka – najbliżej Kongo – wreszcie wszystko przechodzi w amalgamat i wygasa w okolicach Irlandii (choć momentami skrzypce łkają jak na Podhalu). Może ktoś tu usłyszy coś więcej, a może przeholowałem – ale trzeba przyznać, że to jest marmolada wieloowocowy.

Wieloowocowa – o ile świetna do piernika – nie za bardzo jednak służy muzyce. Przynajmniej dla mnie Bird, który ucieka coraz dalej od inteligentnego i kameralnego pop-rockowego grania w stronę folku, trochę się gubi.
Na tej dość długiej (60 minut) płycie bronią się single, w których Bird jest bliżej Morrisseya niż folkowców, ale są i dłużyzny, może i jest genialne granie na skrzypcach, o czym mówią niektórzy, ale co z tego, jeśli nie ma kierunku, precyzji, wizji. A ja już wolę wodzić palcem po mapie – lub zestawie utworów z różnych stron świata nagranych przez Lomaxa – nic dostać wszystko na jednej płycie. Te podobno nagrywał bez nakładek we własnym studio za miastem. Nie słychać tu jednak ani tej pewności opowiadania minimalnymi środkami, którą ma Bonnie „Prince” Billy, ani tych pomysłów, którymi najeżone są utwory Sufjana Stevensa. A ponieważ nie ma również klimatu Bon Iver, to zostaje ledwie sympatyczny songwriter z każdą z podstawowych umiejętności rozwiniętą na poziomie wystarczającym, by zaspokajać potrzeby, ale zbyt niskim by zachwycać.

ANDREW BIRD „Break It Yourself”
Mom+Pop/Bella Union 2012
6/10
Trzeba posłuchać:
„Give It Away”, „Near Death Experience Experience”, „Lusitania” (z udziałem St. Vincent). Poniżej „The Crown Salesman”, dodatek spoza albumu.