Penderecki-Greenwood, runda druga

Tak naprawdę drugą rundę poznamy wtedy, gdy Krzysztof Penderecki napisze utwór na kwartet smyczkowy i gitarę elektryczną z myślą o Jonnym Greenwoodzie. Na razie to jednak przyszłość. Chociaż Greenwood jest pełen entuzjazmu: – Pozwoliłoby mi to zupełnie na nowo spojrzeć na gitarę elektryczną – mówił, gdy mieliśmy okazję (wspólnie z Jackiem Hawrylukiem) rozmawiać z nim przed czwartkowym koncertem w Barbican Hall. Efekty rozmowy w środowej „Polityce”, a parę słów dla TVP – już dziś wieczorem w WOK-u, po godz. 23:25. Jest też już pokoncertowy wpis na blogu Doroty Szwarcman. A poniżej kilka słów zza kulis.

Koncert w Barbican odbywał się o 20:00, ściągnął dość szerokie i bardzo liczne grono słuchaczy (choć – jak zauważały brytyjskie media – cokolwiek firmowanego przez Greenwooda zebrałoby w Londynie tłumy ludzi), sala ma świetne brzmienie, niepotrzebne było nagłośnienie (użyte na EKK we Wrocławiu, gdzie projekt miał premierę), a większość materiału brzmiała po prostu lepiej – szczególnie utwory Greenwooda, które zyskały dużo po ich dopracowaniu w studiu Alvernia – w końcu wieczór w Barbican zbiegł się w czasie z premierą płyty dla wytwórni Nonesuch. AUKSO nie przestaje mnie zadziwiać – a dla Greenwooda zespół ten stał się chyba przez ostatnie miesiące bardziej fascynującym środowiskiem pracy niż Radiohead. Członkowie tego ostatniego też przybyli – zobaczyli triumf najmłodszego kolegi, który zarazem był hołdem, który Jonny oddawał jednemu z najstarszych kolegów po fachu, jakich poznał.

Zawartość płyty dla Nonesuch znamy już dość dobrze. Brzmieniowo wydawnictwo spełnia wszystkie nadzieje w odniesieniu do utworów Pendereckiego – podobnie jak dzisiejsze wykonanie koncertowe jest niezwykle intensywne, mocne. Kompozycje muzyka Radiohead zostały nagrane premierowo, więc nie ma punktu odniesienia (przy okazji – słabszy punkt to moim zdaniem okładka, zaprojektowana przez żonę Jonny’ego). Ale cała nasza rozmowa z Greenwoodem wykazała, że gitarzysta Radiohead ma obsesję na punkcie doświadczenia koncertowego:

– Koncentruję się bardziej na sali koncertowej, na wrażeniu z koncertu. Każde nagranie to kompromis. Czuję też, że trochę mnie okłamywano przez lata, kiedy kupowałem te wszystkie magazyny hi-fi mówiące, które głośniki są najlepsze. A podtekst brzmiał zawsze: potrzebujesz tego, żeby jak najlepiej odtworzyć brzmienie z koncertu. Tymczasem poznałem ludzi, którzy produkują, projektują kolumny głośnikowe i wiem, że to niemożliwe. Na żywo jest zawsze lepiej.

Trochę się to gryzie z miłością Greenwooda do jamajskich soundsystemów. – Tacy ludzie jak Lee Perry nagrywali zestaw perkusyjny, ale nie chcieli, żeby to brzmiało jak perkusja, na której gra ktoś obok ciebie. Kiedy słuchasz tych nagrań to nie ma nic wspónego z odbieraniem muzyki jamajskiego zespołu z lat 60. – tu wszystko koncentruje się wokół elektroniki – mówił Greenwood. Dlaczego zatem wpływ jego uwielbienia dla Pendereckiego nie był słyszalny w muzyce Radiohead – w przeciwieństwie do sympatii dla Messiaena?

– Może znów dlatego, że dla mnie pod tym względem wszystko koncentruje się wokół koncertu na żywo, a nie nagrania. Musisz posłuchać orkiestry, żeby tę muzykę zrozumieć. Chodzi o brzmienie i obserwowanie tego wysiłku, ruchu, energii, którą generuje ta grupa ludzi wykonujących utwór Pendereckiego. Znam się trochę na muzyce elektronicznej – na tyle, żeby wiedzieć, że czegoś takiego nie wygenerujesz przy pomocy nowoczesnego sprzętu. W dodatku za każdym razem, gdy musisz wykorzystać głośniki, tracisz dużą część doświadczenia, jakim jest ta muzyka.
Bardzo zainspirował mnie fakt, że Penderecki próbował przekładać na orkiestrę brzmienia ze studiów eksperymentalnych. Jego muzyka zestarzała się zresztą znacznie lepiej niż wiele nagrań elektronicznych z epoki. Poza tym inspirujący jest sposób, w jaki dźwięk orkiestrowy roztapia się u niego i zniekształca. Ja w swoich utworach próbowałem sobie wyobrazić orkiestracje rzeczy, które robiłem na laptopie przy okazji pracy z Radiohead. Zamienić ten dźwięk w utwory orkiestrowe. (…) Najlepsze ze wszystkiego jest to, że gra 48 osób – i zawsze wykonają dany utwór inaczej, z jednej próby na drugą wersje będą się bardzo od siebie różnić. A to poziom pracy, którego na laptopie nie sposób osiągnąć. Kiedy programuję, mogę poruszać najwyżej dwoma, trzema suwakami naraz, zmieniać tylko kilka parametrów dźwięku, ta orkiestra ma tysiące, miliony możliwości w każdym momencie. Spędzam mnóstwo czasu, przygotowując muzykę za pomocą programów w rodzaju Max/MSP, a potem słyszę coś takiego i to wydaje mi się wielokrotnie bardziej skomplikowane i interesujące.

I jeszcze fragment dotyczący drugiego wydarzenia, w którym Greenwood brał udział zeszłej jesieni:

– Kiedy słuchałem utworów Reicha na festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie, po raz kolejny zdałem sobie sprawę, jak niepowtarzalne jest doświadczenie koncertowe. Obserwowałem muzyków, którzy musieli się zmieniać rolami w trakcie utworu, bo partie były tak fizycznie wyczerpujące – nikt nie może tak długo grać, to wyczerpanie jest widoczne, choć niesłyszalne w muzyce. A kiedy ten sam dźwięk wydobywa się z głośników w kącie pokoju, nie masz pojęcia, że ten utwór tak wygląda.

Greenwood potwierdził przy okazji, że Steve Reich pracuje nad projektem związanym z muzyką Radiohead. Początkowo miał przetwarzać sample z oryginalnych kompozycji, ostatecznie swoje „odpowiedzi” na Radiohead będzie otworzył od podstaw sam. Może więc tak naprawdę to dopiero ta współpraca będzie drugą rundą całego tego zamieszania. Jedno jest pewne – i tym razem katalizatorem stała się Polska i odbywające się u nas imprezy (w tym wypadku – Sacrum Profanum). Już bez względu na oceny i podejście do całej tej historii – mamy powody do zadowolenia.

KRZYSZTOF PENDERECKI/JONNY GREENWOOD „Threnody for the Victims of Hiroshima…”
Nonesuch 2012
8/10
Trzeba posłuchać:
Tego, co mówi Greenwood – i usłyszeć to na żywo.