Czterech na jednego – pojedynek perkusistów

Ten, o którym dziś w nocy opowiadał nam w radiu Hubert Zemler, odbył się na Delfiadzie w Korei, czyli na artystycznych igrzyskach olimpijskich przed trzema laty. Wśród bębniarzy reprezentujących różne nacje, głównie chyba azjatyckie, pojawili się Portugalczyk i Polak. Zagrali po sobie. Marito Marques pewnie mniej więcej tak, a po nim Hubert Zemler – jak sądzę, bardziej tak, może trochę tak, ale w gruncie rzeczy na pewno jeszcze inaczej, biorąc pod uwagę to, co zaprezentował niedawno na najnowszej płycie „Moped”. W każdym razie w sposób odległy od Portugalczyka. Jak myślicie, który z nich dziś koncertuje z zespołem Anny Marii Jopek?

Rzut ucha na płytę Zemlera utwierdza mnie w przekonaniu, że perkusistów mamy dziś co najmniej tak dobrych jak bramkarzy w piłce nożnej, tyle że trudno ich sklasyfikować. Bardzo łatwo przemieszczają się pomiędzy stylami. Autor „Moped” (Lado ABC) gra jednocześnie w bluesującym Inacarnations, delikatnej Neurasji i u soulowej Natalii Przybysz, prezentuje utwory ze Studia Eksperymentalnego PR (na ostatnich urodzinach radiowej Dwójki), grywa jazz, muzykę współczesną i… kubańską. A na solówce jest bardzo impro- i refleksyjny, dynamiczny i zaskakujący, gra na zestawie zupełnie wyjątkowym, obejmującym dość egzotyczne instrumenty perkusyjne, tworzy utwory pozbawione monotonii i odgrzewanych patentów.

Bezpłatna promocja: Zemler, ale z grupą Kapacitron, a przy okazji także projekt LXMP (Zabrodzki+Moretti, sensacja ostatniego Unsoundu) zagrają już niebawem na drugich urodzinach Niezalu Codziennego. Nie zachęcałbym was, gdybym się sam nie wybierał.

Równie bogaty język perkusyjny pokazuje Tomek Chołoniewski na płycie „Un” (Mathka) – i ma, co zaskakujące, również bardzo szerokie spojrzenie na perkusję w różnych składach, o czym świadczy muzyka spoza tej płyty. Więcej jest u niego dynamicznego ogrywania paragamelanowych instrumentów z metalu („United”). I tu również próżno szukać – na króciutkiej 18-minutowej płycie – typowych perkusyjnych popisów rodem z rocka czy jazzu.

Z formy, którą Chołoniewski prezentuje bodaj w trzecim utworze, gdy koncentruje się na wydobywaniu długich dźwięków z talerzy, jego imiennik Tomasz Krakowiak – Polak mieszkający w Kanadzie – przygotował całą płytę. Wprawdzie tylko siedmiocalowy singiel, opublikowany przez Bocian Records (zatytułowany jest „A/P”), ale jednak na chwilę zamienia talerz w syntezator, generując z niego intrygujące dronowe dźwięki. Idealny timing i idealna formuła wydawnicza dla takiej muzyki – dwa wejścia po 4’59.

Jeśli ktoś potrzebuje równie otwartego myślenia, ale w bardziej zwartej rytmicznie, groove’owej postaci, to powinien poszukać (już za kilka dni) solowego debiutu Sobury „Organic Lo-Fi” (U Know Me Records). Muzyka doświadczonego, ale od tej strony nieznanego. Choćby w utworach takich jak „1982” czy „Gloomy” znajdziemy pętle wykonane ze składników na dobrym poziomie polskiej sceny improwizującej/jazzowej. Osadzone na hiphopowych tłach z pojedynczych akordów fortepianowych i szemrzących mikrostrzępków, czasem syntezatorów, często polirytmiczne, kojarzą się oczywiście z patentami DJ-a Shadowa i innymi pomysłami lat 90., ale jednak słychać, że sklejał to w całość perkusista. Bardziej chodzi tu o płynność i trans niż o ciągłe cięcie i patchwork. Na początek można posłuchać bardzo reprezentatywnego „Blue Rooms”.

A od Wojtka Sobury – a już na pewno bardziej egzotycznego w barwie utworu „Odd” i oszczędnego werblowego „Psycho” – niedaleko już do Burnta Friedmana – choćby przez skojarzenia z elektroniczną produkcją, ale także przez perkusyjny groove. Kto polubił jego płyty z Jakim Liebezeitem z serii „Secret Rhythms”, ten na pewno nie wzgardzi „Bokoboko”, chociaż to album dość surowy, solowy, eksponujący timing i płynący na fali afrykańskich fascynacji. Nie będzie to z drugiej strony odkrycie – przynajmniej w takiej skali, w jakim jest nim każda z wymienionych dziś przeze mnie polskich płyt. Najwidoczniej moja rzucona w pierwszym zdaniu drugiego akapitu niniejszego tekstu teza nie jest taką znowu szarżą ułańską i ma uzasadnienie.

I żeby zamknąć to dobrą wiadomością przed weekendem – wtedy w Korei to oczywiście również nasz wygrał. I to był dla niego początek solowych koncertów perkusyjnych, które dziś z powodzeniem grywa. A Portugalczyk za karę musi grać z Anną Marią.