Sprzedawanie mp3 to kradzież


Rozmowa z Solange Gularte (Isengrind) i Mehdi Amezianem (Twinsistermoon), muzykami wspólnie tworzącymi francuski duet Natural Snow Buildings, którą przeprowadziłem w październiku na festiwalu Unsound w Krakowie, długo czekała na publikację. Jest jednak okazja – nowy album Isengrind „Night of Raining Fire”, o którym piszę na drugim blogu, zatem pora wrócić do tamtej rozmowy z dwójką przemiłych okularników, która wówczas na wątku Isengrind się kończyła. Poza tym rzecz aktualizuje dość radykalne podejście tej dwójki artystów do muzyki w Internecie.

W Polsce nie jesteście chyba po raz pierwszy?
Mehdi Ameziane: – Skądże, jesteśmy tu pierwszy raz.

Ale tytuł płyty Isengrind „Modlitewnik” sugerował coś innego.
Solange Gularte: – Wziął się z jakiejś książki, nie pamiętam już autora. Ale był związany z tym, co wtedy czytałam. Na początku chodziło tylko o brzmienie tego słowa, dopiero potem poznałam jego znaczenie.

Dużo podróżujecie?
Mehdi: – Raz na dwa, trzy lata. Nie jakoś szczególnie dużo.

Pytam, bo w waszej muzyce słychać sporo wpływów różnych kultur.
Solange: – To dlatego, że podróżujemy bardzo często, owszem, ale za pośrednictwem książek. Chociaż oczywiście trochę się ruszamy – jeździliśmy po Ameryce Południowej, po Stanach Zjednoczonych… Nigdy jednak nie byliśmy w Europie Wschodniej.
Mehdi: – Poza tym słuchamy mnóstwo muzyki z różnych stron świata.

Dlaczego zamieszkaliście w Bretanii? Chodziło o klimat?
Mehdi: – Pewnie również. Ale w pierwszej kolejności o to, żeby wyjechać z Paryża i oddalić się od niego fizycznie. W pewnym momencie Solange trochę uczyła na uniwersytecie w Rennes, stamtąd do Vitre było już całkiem blisko. Stwierdziliśmy, że może warto się tam osiedlić.

A legendy otaczające Bretanię? Klimat średniowiecza?
Solange: – To przyszło później. Podstawowe powody były czysto praktyczne. A samo Vitre nam się po prostu spodobało, jest tam również sporej wielkości zamek.
Mehdi: – Przez ostatnie lata nasze nagrania powstawały na miejscu i trzeba przyznać, że otoczenie miało na nie wpływ.

Nie czujecie się w Vitre odizolowani od świata? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić środowisko podobnych wykonawców w tak małym miasteczku?
Mehdi: – O, tak. Fizycznie jesteśmy odizolowani. Nie gra się tam muzyki noise ani nic takiego [śmiech]. Wirtualnie mamy oczywiście kontakt z naszą wytwórnią, a dla niej nagrywają grupy, które są bliskie duchem. Znamy się na przykład z Benem Nashem. Z Grouper spotykamy się czasem na koncertach. To rodzaj planetarnej wspólnoty ludzi, którzy tworzą z grubsza podobną muzykę. Nie ma w zasadzie powodu, by fizycznie pochodzili z tej samej okolicy.

Muzyka ma podobne cechy, ale trudno to pokrewieństwo uchwycić jakimś jednym terminem.
Mehdi: – Wszyscy nie potrafimy opisać muzyki, którą tworzymy, to pewne, i może to nas zbliża.

Gdzie gracie najczęściej? W jakich krajach?
Mehdi: – Na razie w Wielkiej Brytanii grywamy częściej niż we Francji. W naszej ojczyźnie nie graliśmy od siedmiu lat. Właściwie nie mamy tam jakiegoś dużego zaplecza fanów, promotorzy koncertowi zupełnie się taką muzyką nie interesują. Nigdy też nie zaprosił nas żaden francuski festiwal.

Jedno z pierwszych pytań, które zadają sobie wasi słuchacze, to w jaki sposób znaleźć wasze płyty. Nakłady bywają mikroskopijne, znikają błyskawicznie. Nie myślicie o tym, żeby otworzyć się szerzej w stronę odbiorców płyt?
Solange: – Ależ otworzyliśmy się bardzo w ciągu ostatniego roku.
Mehdi: – Nasze pierwsze albumy wydawane były w nakładzie 15-50 egzemplarzy. Teraz tłoczymy tysiąc, więc przyznasz, że zrobiliśmy potężny krok w stronę publiczności.

Ale zajęło wam to z dziesięć lat.
Solange: – Lubimy taki powolny rozwój.
Mehdi: – Biorąc pod uwagę to, jak jest teraz odbierana, słuchana muzyka, tysiąc sztuk płyty wydaje mi się rozsądną liczbą. Wydawanie większych nakładów fizycznych płyt nie ma sensu w czasach, gdy i tak większość muzyki jest przesyłana przez Internet w postaci elektronicznej. Weźmy przykład Grouper – jest wokół niej dużo szumu, gra sporo koncertów, ma dobre recenzje i swoją publiczność. Jej nakłady wzrosły, ale też do około tysiąca egzemplarzy. Owszem, będzie drugie tłoczenie nowej płyty, ale pewnie też niewielkie i rozejdzie się szybko. Unikamy takiej sytuacji, by nasze płyty trafiały do zakurzonego kąta jakiegoś zapomnianego sklepu. Nie potrzebujemy wydawać więcej.

Ze sprzedaży płyt w każdym razie się nie utrzymujecie?
Mehdi: – No nie.

Co w takim razie robicie zawodowo?
Mehdi: – Ja jestem bibliotekarzem.
Solange: – Ja byłam nauczycielką. Czasem jeszcze udzielam lekcji francuskiego.

Ale jesteś również ilustratorką?
Solange: – Przygotowuję wszystkie rysunki i komiksy na nasze wydawnictwa.

Nie zajmujesz się zawodowo ilustracją?
Solange: – Bardzo rzadko, gdy ktoś mnie poprosi o jakiś projekt, na przykład logotypu, robię to, ale poza tym rysuję tylko na potrzeby Natural Snow Buildings.

Nie korciło was nigdy, żeby sprawdzić, jak duża tak naprawdę jest wasza publiczność na świecie? Żeby sprawdzić, ile osób ściąga wasze nagrania?
Mehdi: – Ściągających jest całe mnóstwo. Ale to dobrze. To normalność i część rewolucji, która się w muzyce dokonała. Nie można tego blokować i robić z ludzi przestępców.

Płyta wydana w większym nakładzie byłaby jakimś sposobem na sprawdzenie, ilu ma się prawdziwych fanów.
Solange: – Co to za interes, skoro wiele osób kupujących płytę nie przesłucha jej nawet w całości, albo przesłucha raz i odłoży w kąt.
Mehdi: – Ktoś, kto zadał sobie tyle trudu, żeby znaleźć w Internecie całą naszą dyskografię i ściągnąć ją na dysk, z dużym prawdopodobieństwem jest naszym fanem.
Solange: – No ale też może ściągnąć i nie słuchać, nie wiem, czy to się zdarza.
Mehdi: – Zdarza się, zdarza.

Zaczynam rozumieć. Czyli gdy już coś sprzedajecie, to ma to być szczególny obiekt, dzieło sztuki samo w sobie?
Mehdi: – Zdecydowanie. Zdarzyło nam się już dystrybuować album w plikach mp3, ale za darmo. Sprzedawanie mp3 uważam za największe oszustwo na świecie. To jest prawdziwa kradzież. Katastrofa. Nie rozumiem iTunesa i całego tego przemysłu. Wypełnianie plikami urządzenia, którego długość życia wynosi jakieś pięć lat, a potem wyrzucenie wszystkiego do kosza… Cóż, rozumiem kolekcjonowanie płyt, które przetrwają na półkach trzydzieści lat, ale tego nie zrozumiem.

Wróćmy do waszych początków. Skąd pomysł na łączenie folku z dronami? W latach 90., kiedy zaczynaliście, nie było tego typu wykonawców.
Mehdi: – Byli już Charalambides, których prawie nikt wtedy nie znał. I wszystko. No, jeszcze wielki wpływ, jaki na całe zjawisko wywarł Jandek. Zjawisko istniało, ale pozostawało nieznane, dopóki Internet nie stał się na tyle potężny, by połączyć jego zwolenników. Zobaczysz, że za parę lat odkryjemy jeszcze grupy z lat 60. czy 70., które być może już wtedy grały ten rodzaj muzyki. A kto wie, może i wcześniejsze. Problem z historią muzyki polega na tym, że wymazuje wszystko to, co przez lata było na marginesie. To, co się nie sprzedawało, to, co nie znalazło dużej publiczności.
Solange: – Znasz może Eddiego Campbella? Tego, który narysował komiks „From Hell” do scenariusza Alana Moore’a? Więc Campbell stworzył mnóstwo komiksów autobiograficznych i spisał swoistą historię komiksu. I to on opisywał, że dzieje komiksu – i sztuki w ogóle – pozostawiają nam tylko główne ulice, a zostawiają w cieniu wszystkie boczne uliczki.
Mehdi: – Mnie przychodzi do głowy jeszcze jedna analogia. Miałem kiedyś zajęcia z antropologii. I taki antropolog – jak tłumaczył mi pewien paryski profesor – jedzie w teren, żeby zrozumieć pewien szczególny punkt widzenia ludzi na miejscu. Ale kiedy już jest na miejscu, zawsze ma do czynienia z sytuacją, że znajduje się jakaś jedna osoba, która mówi zupełnie coś innego. Ba, coś przeciwnego niż pozostali, co jest niezgodne ze zdaniem tak zwanej większości. No i ten antropolog radził, żeby nigdy nie brać pod uwagę tego, co mówi taka osoba. Inaczej cała ta nauka stałaby się niespójna.

Internet wypełnia te wszystkie drobne uliczki. Więcej radości zaczynają nam sprawiać ciekawe znaleziska sprzed 30 lat niż nowości.
Mehdi: – Pytanie: co jest nowością w muzyce?

Są różne mieszanki, które wcześniej nie istniały. Choćby dubstep.
Mehdi: – Dobrze, dobrze. A jeśli w XIX wieku był jakiś dubstep, ale wszyscy zapomnieli, nie ma śladów – i może kiedyś go odkryjemy? Może ślad poprowadzi nas gdzieś do Afryki, a tam znajdzie się podobna estetyka, która będzie aż tak stara. Nie można tego wykluczyć.

Ile płyt chcecie wydać w roku 2012?
Mehdi: – Tysiąc.

Ale ile tytułów?
Mehdi: – Trzy, może cztery.

Nagrywacie podobno jakiś winyl dla Ba Da Bing?
Mehdi: – Ta sprawa utknęła w martwym punkcie. Nie wiemy, co będzie dalej. Mamy oczywiście dużo materiału i być może wypuścimy coś w Beta-Lactam Ring. Na razie pracujemy nad solowym albumem Solange, czyli Isengrind.
Solange: – Album jest skończony, potrzebujemy tylko okładki.

Macie wspólny szyld – Natural Snow Buildings – i dwa solowe. Jakim kluczem przydzielacie napisane utwory do poszczególnych projektów?
Mehdi: – Sam nie wiem. Uważasz, że między Twinsistermoon i Natural Snow Buildings są różnice? Bo mnie się wydaje, że Twinsistermoon jest jednak bardziej intymny.

Większe formy trafiają też częściej na albumy NSB.
Mehdi: – To prawda. Natural Snow Buildings jest bardziej epicki.

Dlaczego prawie nigdy nie mieszacie tych melodyjnych ballad z wokalami i tych potężnych epickich nagrań opartych na dronach?
Mehdi: – Lubię właśnie intymny charakter głosu i gitary w takich miniaturach. Wolę minimalizm w takim wypadku. A przy dronach trzeba budować napięcie, nawarstwiać coraz bardziej i bardziej. Nie wiem, czy znasz kanadyjski zespół Menace Ruine z Alien8. U nich jest coś takiego i wszystko staje się zbyt potężne. To jest dobre, ale ja wolę grać inaczej. Chcę nagrywać dronową muzykę sprawiającą wrażenie opustoszałej, nieludzkiej. By potem wprowadzić humanistyczny element gitarową miniaturą.