Szklanka za Glassa

Dziś nie będzie notki. Też byście nie mieli notki, gdyby na ten dzień przypadło wam słuchanie najnowszej reedycji opery „Einstein on the Beach” z roku 1976, która we wznowionej wersji Nonesucha trwa 190 minut. O 30 minut dłużej niż pierwsza płytowa edycja. Choć jak mówi współtwórca przedsięwzięcia Philip Glass – tamto pierwsze nagranie trwało tak krótko tylko dlatego, że „był więźniem płyty winylowej”. Ciekawa w tym kontekście jest informacja o pierwszej decyzji, jaką podjęli współautorzy dzieła – Glass i słynny twórca teatralny Robert Wilson – gdy już się spotkali. Dotyczyła ona długości całej opery.

O samej muzyce najwięcej mówią z kolei słowa flecisty Ransoma Wilsona, który (skoro już nie mam pisać notki) w tym momencie zacytuję: „Na początku byłem znudzony, BARDZO znudzony. Wydawało się, że ta muzyka nie ma żadnego kierunku, że jest jak gigantyczny gramofon z zacinającą się igłą. Czułem się podirytowany, a potem zły, że dałem się w to wciągnąć kompozytorowi, który najwyraźniej ma obsesję na punkcie repetycji. Chciałem wstać i wyjść. Aż nagle, niezauważalnie, przyszedł moment, gdy przekroczyłem jakąś granicę, poczułem, że muzyka mnie dotyka i dałem się jej ponieść”.
Jeśli jeszcze nie zwizualizowaliście sobie partytury utworu, to może pomoże przekrój graficzny przez kompozycję „Spaceship”, jedną z najbardziej różnorodnych części „Einsteina…”. Ile jest w tym dwunastominutowym utworze zmian motywu widać gołym okiem:

To zupełnie inny Glass niż ten filmowy z ostatnich lat. To zarazem Glass w wersji najbardziej repetytywnej. Słuchanie bez bodźców wizualnych tego naprawdę imponującego dzieła wypełniało mi – prócz przeglądania wkładki z tekstami, z której wiem, że o libretcie w wypadku tego dzieła nie trzeba myśleć w kategoriach arcypoważnych – układanie kolejnych zestawień czwórki pionierów minimalizmu według różnych kategorii. I tak:

TOP 4 NAJBARDZIEJ MINIMALNYCH MINIMALISTÓW
1. La Monte Young (jakkolwiek minimalistyczny utwór napiszecie, możecie mu go dać do skrótu)
2. Terry Riley (koncerty o najgorszym stosunku zawartości do długości)
3. Steve Reich (nie potrzebował nawet instrumentu, żeby zaprezentować swoją koncepcję – vide „Clapping Music”)
4. Philip Glass (choćby dlatego, że „Einstein…” – zgodnie zresztą z tym, co mówi Glass – wcale taki minimalistyczny nie jest)

TOP 4 NAJBARDZIEJ REPETYTYWNYCH MINIMALISTÓW
1. La Monte Young (o ile nic-się-nie dzianie też można uznać za powtarzalność)
2. Philip Glass (efekt słuchania „Einstein on the Beach”)
3. Steve Reich (potrafił na repetycjach budować genialne wielkie formy)
4. Terry Riley (jednak odchodził od tematu)

TOP 4 NAJBARDZIEJ ROMANTYCZNYCH MINIMALISTÓW
1. Philip Glass (ulubiony kompozytor: Schubert – to słychać)
2. Steve Reich (emocjonujące repetycje na temat Holocaustu, WTC itd.)
3. Terry Riley (przynajmniej za wygląd)
4. La Monte Young (prawdę mówiąc, bałbym się go zapytać o romantyzm – zresztą odpowiedź mogłaby trwać wiecznie)

Ponieważ tego wpisu teoretycznie przynajmniej nie ma, postaram się, by praktycznie był choć odrobinę krótszy niż zwykle. Dodam tylko, że okazja, by dziś tych 190 minut – a może i więcej – spędzić w towarzystwie Philipa Glassa oczywiście jest. Dwa dni temu jako kolejny kompozytor z wielkiej czwórki skończył 75 lat. Więc szklanka za jego zdrowie i zapraszam do słuchania wieczornego Nokturnu w Dwójce. Dziś od 23.00 życzenia dla jubilata. Będą prawie wszystkie wątpliwości dotyczące Glassa (soundtracki, masowa produkcja, rozrzedzanie pomysłów itd.) i pewnie prawie wszystkie jego atuty (łączenie syntezatorów z orkiestrą, otwartość na kooperacje, wychowywanie młodzieży itd.). Pojawi się też Einstein.

PHILIP GLASS / ROBERT WILSON „Einstein on the Beach”
Nonesuch 1993/2012
9/10
Trzeba posłuchać:
„Train 1”, „Trail 1”, „Trail 2 / Prison”, „Spaceship”