Tennowygłośnygatunek

Co za złośliwość losu, że w czasach miliona etykietek najbardziej gorący gatunek muzyczny sezonu ciągle nie doczekał się jednego dobrze go definiującego terminu. Ja wiem, że kwestia, który gatunek najgorętszy, jest dyskusyjna (proszę zwrócić uwagę na komentarze pod moim tekstem o Arcade Fire – dla jednych AF to jakaś anonimowa kapelka, dla innych tuż obok – przehajp, aż TAK skomplikowany jest w ten chwili świat muzyki). Ale przyjmijmy dla dobra wywodu, że przynajmniej gorący. W wywiadzie z Adrianem Utleyem w „Przekroju” czytam właśnie: „chociaż nie do końca podoba mi się ta muzyka, czuję, że coś się dzieje” – to o Jamesie Blake’u. Sam miałem okazję pogadać z Markiem Ronsonem i on jako pierwszy przykład artysty, który tworzy muzykę naprawdę nowoczesną w czasach nieustającego napływu retro wymienił SBTRKT. Do tego dochodzi jeszcze niezły Jamie Woon. A jeśli nagiąć trochę rzeczywistość, to uda się zaprosić do grona Katy B.

Pomysł jest prosty: wykorzystać to, co wydarzyło się na scenie dubstepowej w ostatnich latach, czyli przejąć estetykę muzyki stosunkowo minimalistycznej, opartej na elektronice i potężnym basie (podoba mi się oficjalna relacja z koncertu Blake’a na Open’erze: „brzmienie basu było tak mocne, że w samochodach zaparkowanych na tyłach sceny uruchomiły się alarmy”), a zarazem wzbogacić ją o soulowe z ducha wokale, obudowane w z grubsza piosenkową strukturę. Pisząc o Jamesie Blake’u, proponowałem sam hasło gospelektronika / muzyka gospelektroniczna. A zaproszeni do burzy mózgów Czytelnicy dorzucili dwie bardzo dobre moim zdaniem etykietki: „solitude gospel”, albo „so-go” (Karol takitam) oraz „soulstep” (Pablo Renato). Dzisiaj chciałbym wrócić do tamtej dyskusji, tudzież wznowić poszukiwania. Okazją jest fakt, że długo oczekiwana płyta producenta w najbardziej atrakcyjnej masce, czyli SBTRKT (Subtract) vel Aarona Jerome’a, już się ukazała.

Album zawiera sporo śpiewania bliskiego duchem Blake’owi i Woonowi. Sampha, jeden z zaproszonych tu wokalistów, ma nawet podobną „charakterystykę” – nieco tylko przesuniętą w kierunku leciutko już przebrzmiałego nu-jazzu. Z utworów nagranych w jego towarzystwie najbardziej cenię „Something Goes Wrong” – bliskie Bale’owi nawet w melodyce. A na całej płycie paradoksalnie najbardziej podoba mi się, gdy SBTRKT rezygnuje z wokali i w swojej instrumentalnej odsłonie podąża w okolice stylistyki zwanej wonky, blisko takich artystów jak Rustie („Ready To Start Set Loop”, ale też „Wildfire” z towarzyszeniem Yukimi z Little Dragon). Ogólnie kolejna mocna pozycja, choć liczyłem, że przebije te dotychczasowe. Parę mielizn i łatwych rozwiązań by się na tym albumie znalazło, ale do słuchania w trakcie chodzenia po zalanym deszczem mieście idealne. Może się też okazać niezłe na żywo – SBTRKT w Polsce jeszcze w lipcu, na szczecińskim festiwalu Boogie Brain.

Swoją drogą jest i konkurencja dla całego tego post-dubstepowego ruchu. To kolejne spojrzenie na lata 80. i stylistykę Joy Division, zimną falę oraz new romantic w nowej fali amerykańskiego grania syntezatorowego – John Maus, Autre Ne Veut. Wkrótce tu, albo na drugim blogu, kilka słów o tym pierwszym. No ale to już, rzecz jasna, część – jak by to opisał Reynolds – „Retromanii”. A Blake, Woon, Jerome i reszta mają jednak urok odkrywania stosunkowo nowej rzeczywistości.

SBTRKT „SBTRKT”
Young Turks 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Ready Start Set Loop”, „Wildfire”, „Something Goes WrongRight”.

SBTRKT f. Little Dragon, „Wildfire” by The FADER