Dzidzi tydzień (cz. 1)

Najpierw wyjaśnijmy sobie, co to jest muzyka dla dzieci. Bardzo proste. To taka, którą zdecydujecie się puścić swojemu dziecku. „Muzyki dla dzieci” jako takiej nie ma. Jest tylko coś, co opakowują tak w sklepie, gdy próbują wam sprzedać nową płytę. Rzeczy pisane dla dziecięcej publiczności muszą być równie dobre. co te dla starszych – i trafiać do obu grup jednocześnie – bo w przeciwnym razie nie mają krzty sensu.

Nie ma też żadnego racjonalnego (ani estetycznego) powodu, dla którego waszym rozwijającym się dzieciom, o których gust powinniście dbać bardziej niż o własny (bo ten się zmienia coraz wolniej), macie serwować piosenki na beacie z klawisza, z częstochowskimi rymami i pocienionym komputerowo śpiewem. Nie ma też żadnej widocznej przyczyny, dla której nie mielibyście swoim pociechom puszczać tego, co sobie – z wyjątkiem – moim zdaniem – ekstremalnie depresyjnych, negatywnie działających klimatów – chyba że chcecie wychować osobowość depresyjną.

Pisałem też kilka razy, jeszcze na prywatnym blogu, o tym, nie widzę przeszkód, by dzieciom puszczać muzykę trudną, elektroniczną, skrajnie minimalistyczną, drony itd. Mam świetne doświadczenia z wykorzystaniem w najwcześniejszej praktyce rodzicielskiej płyt z Kranky, a teraz – jako świeżo upieczony ojciec drugiego dziecka – z zaskoczeniem stwierdziłem, że podobnie jak pierwszą reklamą widzianą przez moją córkę był wielki podświetlany panel automatu z coca-colą stojący w korytarzu oddziału położniczego, tak pierwszym ulubionym, uspokajającym dźwiękiem był smętny dron wydobywający się z sekcji chłodniczej tego automatu. Aha, przy okazji zdradziłem się z powodu, dla którego postanowiłem serię wpisów poświęcić muzyce, która dla dzieci się nadaje.

W domu moją córkę witała przygotowana wcześniej płyta z Soul Jazz Records. Londyńska firma wpadła właśnie w sympatyczny paromiesięczny już brazylijski dryf, przypominając niedawno szlagiery bossa novy na znakomitej kompilacji „Bossa Nova and the Rise of Brazilian Music in the 1960s” z towarzyszącym jej albumem pięknych grafik okładkowych, a potem wydała płytę, którą najpierw zbagatelizowałem, a teraz ogrywam od dwóch dni – „Brazil Bossa Beat! Bossa Nova and the Story of Elenco Records, Brazil”. Nie wszystkie z tych utworów były wznawiane w samej Brazylii, ale wszystkie to klasyki jak się patrzy. Jak przystało na bossa novę, zaprzęgają składy rodem z orkiestr jazzowych do tworzenia modernistycznej wizji muzyki pop.

Dzieciaki, podobnie jak ciekawskich dorosłych, może ująć różnorodność barw i środków. Chórki żeńskie i męskie – często wymiennie w jednym utworze. Sporo perkusjonaliów, wibrafony i smyczki. Piękne aranżacje na klarnet i flet (na przykład u Badena Powella). Albo na organy. Odrobina gitary. Wielogłosowe partie wokalne, szczypta Afryki. Wreszcie język portugalski – podobno od pierwszych tygodni życia dzieci osłuchują się z podstawowymi elementami poszczególnych języków, pod warunkiem, że mają okazję je usłyszeć.

W tej historii niezależnej (lata 60.!) firmy płytowej Aloysia de Oliveiry nie pojawiają się te najbardziej znane w Europie, gwiazdorskie nazwiska w rodzaju João Gilberto, Antonio Carlosa Jobima czy Gilberto Gila. Dominują za to świetny Edú Lobo („Zanzibar”!) i Nara Leão. Galeria okładek Cesara G Villeli – pokazywana w środku – robi wrażenie jednej z pionierskich tak śmiałych (oparta jest na czerni i bieli oraz czerwonych akcentach) identyfikacji wizualnych małej wytwórni. Sam bawiłem się najlepiej. O to zresztą chodzi z tą całą muzyką dla dzieci. Kiedy okazuje się, że jest mniej czasu na muzykę, trzeba wykorzystać to, co nas łączy z dziećmi, a odrzucać potencjalną szmirę, która dzieli.

RÓŻNI WYKONAWCY „Bossa Nova and the Story of Elenco Records, Brazil”
Soul Jazz Records 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
Edú Lobo „Zanzibar”, Nara Leão „Nana”, Baden Powell „Coisa No 1”.