Recenzent też słuchacz

Jest pewnie kilka powodów, dla których czyta się recenzje. Poza tymi oczywistymi, o których wykłada się studentom na dziennikarstwie – poinformowaniem, że dana płyta w ogóle wychodzi, wygłoszeniem opinii i próbą umiejscowienia tego, co usłyszeliśmy, na tle innych – jest jeden czysto psychologiczny. Potrzebujemy jakiejś wspólnoty, często szukamy po prostu potwierdzenia naszej opinii o czymś. Normalna rzecz – i muszę przyznać, że jako recenzent też to miewam. O albumie Destroyer na przykład w ogóle nie chciało mi się pisać. Nawet nie wiedziałem dlaczego, dopóki nie trafiłem dziś rano na recenzję w „New York Magazine” dość rozgarniętego kolegi po fachu Nitsuha Abebe. Pisze on tak:

Znajomy zasugerował mi ostatnio, że jeśli wykorzystać to, co widać w Internecie, do sporządzenia listy najbardziej pożałowania godnych rzeczy w historii ludzkości, lista wyglądałaby tak:
1. Ludobójstwo;
2. Gwałt;
3. Lubienie rzeczy, o których lubienie podejrzewają Was inni;
4. Morderstwo.
Ten sam znajomy odgadł jednocześnie, że zespół Destroyer na pewno mi się podoba.

Wszystko się zgadza. Kanadyjski zespół Destroyer kierowany przez Daniela Bejara, gitarzystę i wokalistę znanego też z szeregów The New Pornographers, polubić stosunkowo łatwo. A zarazem – jak sugeruje dalej (cała recenzja do znalezienia tutaj) Abebe – łatwo przejść nad nim do porządku dziennego, bo niewiele można zyskać deklarując swoje uwielbienie dla płyty takiej jak „Kaputt”. Zbyt oczywista jest sympatia do czegoś, co sięga do wzorców takich jak Roxy Music, Steely Dan, Style Council czy Belle & Sebastian, bo to się prawie każdemu podoba. Ale dzięki recenzji Amerykanina zauważyłem, że nie tylko ja mam podobny problem i mogę się przyznać, że płyta z tandetnymi saksofonami w tle i dość banalnymi melodiami może się okazać coraz milsza w miarę upływu czasu – bo kompozycja składników jest taka jak u wyżej wymienionych zespołów. Nie przeszkadzają mi nawet te najbardziej prymitywne nawiązania do lat 80., jak motyw gitarowy z „Enola Gay” O.M.D. rozwinięty w kompletnie amatorsko zagraną, na luzie wykonaną solówkę, czy wreszcie zimnofalows linia basu (The Cure) w tym samym utworze „Savage Night At Opera”. A jeden ze znajomych motywów do tego stopnia mnie zmotywował do przeszukiwania oryginalnej piosenki, z której go znam, że postanowiłem na tych łamach urządzić jako przerywnik mały konkurs, a zatem:

JAKA TO MELODIA?

Destroyer – Suicide demo for Kara Walker by mouxlaloulouda

Rzecz otwiera nagranie „Suicide Demo for Kara Walker”. Chodzi o motyw gitarowy – z pewnością z polskiego nagrania, circa przełom lat 90. i 00. Przesłuchałem właśnie ze trzydzieści kawałków Kasi Kowalskiej i Varius Manx na YouTube i nie mogę sobie przypomnieć. Pomóżcie.
A tak przy okazji: miło się po tym wszystkim wracało do Destroyera. Szczególnie, że w „Blue Eyes” usłyszałem coś, co czyni z tej piosenki mój hymn początków roku 2011 i rozgania moje wątpliwości i skrupuły, o których opowiadałem na początku:

I send a message in a bottle to the press
It said: don’t be ashamed or disgusted with yourselves,
Don’t be ashamed or disgusted with yourselves

Większość słuchaczy może wziąć te słowa do siebie jako wysłane przez Bejara za pośrednictwem mediów. Ja biorę je do siebie jako pracownik mediów.

DESTROYER „Kaputt”
Merge 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Blue Eyes”, „Kaputt”. To pierwsze poniżej.

Destroyer – Blue Eyes by roninz

PS A dziś wieczorem w Nokturnie Mikołaj Trzaska i Michał Borkiewicz – rozmawiać będziemy, jak sie łatwo domyślić, o trasie koncertowej Trzaski z projektem Magic. Szczegóły tutaj.