13 polskich płyt roku

148 wpisów od maja i ponad 150 opisanych płyt na liczniku tego bloga pokazuje dobitnie, że czas zacząć się zwijać. Nie to, żebym zamierzał zamykać tego bloga. Co to, to nie. Chciałbym po prostu sukcesywnie – podobnie jak to robiłem między majem a grudniem – zamknąć rok, posprzątać za sobą na ile to tylko możliwe. Najbliższe dwa tygodnie na Polifonii (i na siostrzanym prywatnym blogu również – za chwilę pojawią się elementy spinające obie serie wpisów) wypełnią więc różnego rodzaju remanenty i podsumowania. W dość luźnym porządku i bez żadnego przywiązania do myślenia dziesiątkami czy setkami. Liczy się to, co się liczyło, a nie system, w jakim to zliczamy.

Na początek polski remanent. Dlaczego? Bo Polska jest… E, nieważne. Oto 13 najciekawszych płyt z najlepszego dla polskiej muzyki roku, jaki zdarzyło mi się obserwować. Jestem pełen entuzjazmu w stosunku do tego, co się działo na naszej scenie przez ostatnich 12 miesięcy i optymistą, jeśli chodzi o to, co się będzie działo wkrótce. Młoda fala artystów w Polsce przetrwa, bo ma pomysły na więcej niż jeden sezon, bo składa się w większości z ludzi, którzy nie potrafią żyć bez sztuki, bo w większości nie robi tego dla pieniędzy, bo ma w nosie prasę i ma cechy uniwersalnie doceniane. Mało?

Oto trzynaście polskich płyt roku 2010. Kolejność alfabetyczna, ale wybór nieprzypadkowy.

Igor Boxx „Breslau” (Ninja). To, co dobre w Skalpelu, przeniesione w nowy wymiar – inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami i tożsamością miasta muzyki ilustracyjnej. Więcej tutaj.

Indigo Tree „Blanik” (Antena Krzyku). Prosto, krótko, bez patosu, ale z niebywałym wyczuciem. Opisywałem ten album w Polityce i na blogu.

Kristen „Western Lands” (Lado ABC). Konsekwentnie sprowadzają do Polski brzmienia z okolic post-rocka i rozwijają się razem z nimi. Pisałem o tym tutaj, a po odświeżeniu sobie Kristen na koncercie nie mogę uwierzyć, dlaczego ten zespół wciąż grywa dla takiej małej publiczności.

Levity „Chopin Shuffle” (Universal). Najlepsze z roku Chopina, co zresztą pewnie i samemu Chopinowi by się spodobało – przy odrobinie poczucia humoru. Uwierzyłem wreszcie w Levity, czemu wyraz dawałem na blogu.

Mikołaj Bugajak „Strange Sounds and Inconceivable Deeds” (Nowe Nagrania). Gdyby taką płytę nagrał Olafur Arnalds, to miałby świetne recenzje od „Q” aż po „The Wire”. Bugajak (vel Noon) po cichu nagrał piękną, a przy tym zupełnie niebanalną płytę z okolic nurtu neoclassical, co wzmiankowałem tutaj.

Mikrokolektyw „Revisit” (Delmark). Takich rytmów jeszcze nie słyszałem. Taka współpraca dwóch muzyków na polskiej scenie zdarza się rzadko. Delmark wiedział, w co wchodzi. A idąc na koncert (grają trasę po Polsce do lutego) warto mieć na uwadze to, że na żywo wypadają jeszcze lepiej. Chwaliłem ich na blogu, a sukcesy polskich jazzmanów za granicą opisywałem w Polityce.

Mitch & Mitch With Their Incredible Combo „XXII Century Sound Pioneers” (Lado ABC). Najlepsza dotąd płyta M&M i pierwsza, która dobrze pokazuje potencjał tych muzyków. Centrum sceny Lado, która brylowała w roku 2010, co nietrudno zauważyć w tym zestawieniu. Opisywałem ich na prywatnym blogu – zdecydowanie zbyt pobieżnie.

Neurobot „Pętla Bohumina” (Monotype). Odkrywana po latach zagubiona płyta jednego z pierwszych polskich kolektywów elektronicznej improwizacji. Nie zestarzała się przez dziewięć lat, o czym pisałem tutaj. Nie dla wszystkich, jak wszystko, co ma daleki od przeciętności smak.

Newest Zealand „Newest Zealand” (Ampersand). Studyjnie nowy zespół współtwórcy The Car Is On Fire nie zawiódł. Poczekajmy teraz, co z tego wyniknie – ja mam spore nadzieje, o czym świadczyć może jeden ze starszych wpisów na tym blogu.

Niwea „01” (Qulturap). Moja ulubiona płyta pierwszego półrocza. Wybitny album, za który Bąkowski powinien mieć status Masłowskiej i oprócz Fryderyka dostać Nike. Ale może i lepiej, że nie ma, bo dzięki temu jest szansa, że jeszcze cokolwiek fajnego zrobi wspólnie z Dawidem Szczęsnym w czasie, gdy ja będę zbierał szczękę z podłogi. Moją bezsilność w stosunku do „01” próbowałem ujawnić tutaj.

Paristetris „Honey Darlin’” (Lado ABC). Po mojej ulubionej płycie ubiegłego roku zespół nie obniża lotów i kombinuje, zmieniając trochę brzmienie. Mnie się to znowu podoba tak bardzo, że i tu, i tu sygnalizowałem. Polecam też nieskromnie rozmowę z Marcinem Maseckim na stronie Polityka.pl.

Smolik „Smolik” (4) (Kayax). Może nie największa, ale na pewno jedna z najprzyjemniejszych płyt roku, ze świetnym singlem i fenomenalną produkcją. Andrzej Smolik, co może trochę nudne, zasłużył znowu na brawa.

Teielte „Homeworkz” (U Know Me Records). O tym było ledwie wpis niżej, więc nie będę się powtarzał. Świetny album elektroniczny, którym możecie się pochwalić przed znajomym didżejem z Zachodu.

Mocne rezerwy: Pink Freud, Aabzu, Baaba, L.U.C., D4D, Trifonidis, Out Of Tune, The Black Tapes, The Complainer, Karbido, Twilite, We Call It A Sound, Job Karma, IncarNations, Jazzpospolita, Kyst, Brasil & The Gallowbrothers Band, Marcin Masecki, Małe Instrumenty, Mosaic, zapewne również Paula i Karol, ale tych jednych po prostu nie zdążyłem przesłuchać (będzie jakiś oddzielny wpis w styczniu). Jeszcze mało??? To proszę o komentarz.