Unsound jeszcze raz (for Mat)

Tu muszę cofnąć się w czasie o lat… chyba sześć, o ile dobrze pamiętam, bo moja skrzynka mailowa już sobie nie przypomina tak dawnych czasów. Dostałem wtedy mail od Australijczyka nazwiskiem Mat Schulz, wysłanego z Krakowa, gdzie ów człowiek wymyślił sobie, żeby robić festiwal z ciekawą muzyką elektroniczną. Kraków był wówczas – w co trudno uwierzyć, patrząc z dzisiejszej perspektywy festiwalowego centrum – dość ciemnym punktem na mapie rodzimych festiwali. Słyszałem trochę o miejscowej scenie breakbeatowej – ale to było wszystko, z czym kojarzył mi się (elektronicznie) Kraków. Audiotong jeszcze nie istniał, o ile dobrze pamiętam. Centrum muzycznej awangardy mieściło się daleko – w Szczecinie (Musica Genera). Ale odbiór dobrej elektroniki do słuchania w całym kraju był taki sobie. Duże imprezy elektroniczne odbywały się głównie za pieniądze alkoholowych sponsorów i – by uprościć to wszystko do reszty – królowała muzyka house. Przyjąłem te maile z wielkim zaciekawieniem i podziwem, ale też z uczuciem z pogranicza lekkiej niewiary w to, że przedsięwzięcie wypali, a nawet szczyptą czegoś, na co po angielsku mówią „reluctance”. To było przed bodaj drugą edycją Unsoundu, na której pojawić się mieli między innymi artyści ze ~scape i Mik.Musik. Idea nawiązywania współpracy przez artystów z Zachodu i Wschodu, którą niósł festiwal, wydawała mi się wówczas trochę utopijna.

Już przed dwoma laty nieco hojniej wsparty dotacjami Unsound wyglądał pod względem programu sensacyjnie i był pierwszym polem porządnej i szerokiej prezentacji dubstepu w Polsce. Przed rokiem było (podobno, bo na tej imprezie nie byłem) jeszcze lepiej. W roku 2010 Unsound był czołowym festiwalem tego typu nie w Polsce, ale na świecie. Na wspomnienie tego, że kiedyś wspierał się autorytetem Transmediale, czuję się dziwnie – bo dziś krakowska impreza pod względem muzycznym jest ciekawsza od berlińskiej. O tym, że Mat Schulz dawno temu miał rację, dowiedzieć się mogłem na przykład z „New York Timesa”, gdzie – w rozmowie z twórcą Unsoundu – przeczytałem: „Fakt, że ten festiwal powstał w Krakowie, w pewnym sensie czyni go bardziej interesującym. (…) Pokazuje, że współczesna kultura nie zawsze przychodzi do nas z miejsc, skąd byśmy oczekiwali jej nadejścia”. Nie sposób się z tym nie zgodzić po tegorocznej edycji, która miała wymiar międzynarodowy pod każdym względem – kuratorów, publiczności, wreszcie tematyki koncertów i spotkań. Kraków, fajne miejsce spotkań, jest dla Unsoundu po prostu bardzo dobrym nośnikiem. Zacząłem nawet nerwowo szukać tej przerwanej dawno temu korespondencji z szefem Unsoundu, ale nie mogłem znaleźć. Stąd ten wpis. Żeby napisać, jak miło czasem po latach odwołać wszystkie swoje wątpliwości i ogłosić, że się myliłem.

Jako dodatek do dzisiejszego wpisu – ostatniego, który poświęcam tej edycji Unsoundu – proponuję kompilację „Picking O’er The Bones” Mordant Music, którą miałem do tej pory w postaci elektronicznej, a na fizycznym nośniku nabyłem właśnie w Krakowie. Bardzo dobrze zbiera ona różne wątki imprezy – poprzez hauntologiczny charakter dubstepu (Shackleton!) i poszukiwań całego Mordant Music. Jest tu groza i nawet Stalker, bohater „Solaris”, do którego muzykę dopisywali bohaterowie koncertu finałowego tej edycji Unsoundu. [Lem mi się ze Strugackimi zderzył via Tarkowski – bch] Przy okazji płyta ta jest zbiorem nagrań znanych z różnych analogowych nośników i granych na analogowych maszynach, a tej analogowości na Unsoundzie w ostatnich latach mieliśmy co niemiara, z kolejnymi miłymi akcentami w ostatnią sobotę podczas koncertów Carlosa Giffoniego i Emeralds. Do tytułu jednego z nagrań lidera tych ostatnich nawiązuje tytuł notki. Chciałem, żeby miała charakter wspomnienia, na które patrzymy z nowej perspektywy, jak na jakieś nawiedzające nas widmo, czyli charakter czegoś, co opętało całą nową scenę muzyczną.

MORDANT MUSIC „Picking O’er The Bones”
Mordant Music 2009
8/10
Trzeba posłuchać:
Mordant Music „Hummdrumm”, Shackleton „Stalker”.