Już nie jesteśmy piratami

Nie wiem, jak Państwo, ale ja od razu czuję się lepiej, odkąd Amerykanie usunęli nas z tak zwanej Watch List obejmującej kraje z niebezpiecznie wysokim poziomem piractwa. Poinformowało o tym MKiDN wczoraj, na specjalnie zwołanej konferencji z udziałem urzędników państwowych i artystów. Bardzo miło dowiedzieć się, że nie jestem piratem.

Kilka tygodni wcześniej amerykańskie Government Accountability Office (odpowiednik NIK-u) podważyło raporty o stratach wywołanych przez piractwo, które przez lata publikowały różne organizacje rządowe i komercyjne, wytykając im brak odpowiedniej dokumentacji i badań potwierdzających te straty. Jeszcze milej, prawda? Znów wyszło na to, że byliśmy świętsi od papieża.

Oczywiście nieobecność na Watch List, na której wciąż widnieją nazwy takich krajów jak Hiszpania, Włochy czy Kanada, to prestiżowa sprawa. Ale zarazem narzędzie kulturalno-ekonomicznej ekspansji Ameryki, która w podejściu do kwestii praw autorskich jest dziś krajem Disneya i Myszki Miki (walczących o przedłużenie okresu ochrony prawnej, czyli dłuższy czas czerpania zysku z własności intelektualnej), a nie krajem Moondoga. I zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że w tym miejscu zajmę się nie Myszką Miki, tylko właśnie Moondogiem.

Kim był Moondog, nie uczą jeszcze w szkole, więc krótko przypomnę. Amerykański kompozytor, muzyk, poeta i filozof, który znany był z tego, że mieszkał na ulicy, dokładnie na roku 54. Ulicy i 6. Alei w Nowym Jorku. Był niewidomy (od 16. roku życia), nosił powłóczystą szatę i hełm z rogami wikinga, gdyż wychodził z założenia, że moda to coś, co wmawiają nam duże koncerny, które chcą nas złupić. Dlatego sam sobie szył ubrania (przy okazji – sam też robił instrumenty). Był więc antykonsumpcjonistą, alterglobalistą, a przy okazji prekursorem do-it-yourself i creative commons, bo swoje utwory zwykł rozdawać za darmo. A pisał niezwykłą muzykę z przecięcia klasyki, jazzu i plemiennego, mocno zrytmizowanego world music. Miała w sobie dziecięcą naiwność, proste melodyjne motywy i zarazem coś wielkiego, ponadczasowego. W pewnym sensie był prekursorem minimalizmu, a na pewno zupełnie osobną, charyzmatyczną postacią muzycznego świata.

Utwory Moondoga wykonywane były przez orkiestry (zresztą dzięki Arturowi Rodzińskiemu, polskiemu dyrygentowi mieszkającemu w Nowym Jorku), ale imponowały też jazzmanom. Jednym z nich był Brytyjczyk Kenny Graham, który pod koniec lat 50. nagrał serię kompozycji Amerykanina ze swoim zespołem, łącząc je w jazzową suitę, jedno z najbardziej przystępnych, a zarazem najładniejszych wykonań muzyki Moondoga. Dopiero dziś wyszło na płycie kompaktowej – po 53 latach od premiery na winylu. Warto się tym zainteresować, choć sądząc z oferty polskich sklepów płytowych miłośników Moondoga czeka zakup za granicą lub… piractwo. Nie chciałbym usprawiedliwiać tego ostatniego, ale jakakolwiek droga doprowadzi Państwa do Moondoga – warto.

KENNY GRAHAM „Moondog and Suncat Suites”
HMV 1957/Trunk 2010
8/10
Trzeba posłuchać:
również suity „Suncat”, kompozycji samego Grahama, dostępnej na tejże płycie

A tu wycinki z Moondoga i kilka jego fotografii:

Twórczość Moondoga w ten oto sposób została z kolei spożytkowana przez Mr. Scruffa. Ten nie miał już skrupułów i wykorzystał utwór komercyjnie w reklamie samochodu.

O innym przypadku reklamowego zaangażowania artystów napisałem tutaj, już na swojej prywatnej stronie.